Forum opowiadania Strona Główna


[O] Życie jest piękne!

 
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum opowiadania Strona Główna -> Teksty zakończone
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ellaine
Bliscy mroku



Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: ósme piętro

PostWysłany: Nie 20:39, 27 Kwi 2008    Temat postu: [O] Życie jest piękne!

Powiedzmy, że to wieloczęściówka... Ale nie będę Was zamęczać całymi 11 stronami na raz. Tekst jest już od dawna skończoną całością, ale na spróbowanie daję Wam sam początek. Może to tak trochę ad tej rozmowy w niekontrolowanych, ale bo ja wiem... :) Tekst połowy z września 2005 roku.
___

Życie jest piękne!

- Życie jest piękne! - krzyknął samobójca rzucając się z mostu - mruczę stary kawał pod nosem.
- Wiesz, że to wcale nie jest zabawne? – Spoglądam na siedzącą obok mnie przyjaciółkę, w odpowiedzi na jej pytanie uśmiecham się złośliwie. Cokolwiek wie na ten temat, jest to złudna wiedza.
- Wiem, ale wolałabym umrzeć z przekonaniem, że życie jest piękne – odpowiadam, odwracając wzrok od jej osoby. Przyjaciółka, też coś. Przyjaciółka od jednego pożyczenia zeszytu do drugiego. Ale z drugiej strony lubiłam tę blondyneczkę o zamiłowaniu do różowych ubrań i makijażu w tymże kolorze. Wiedziałam też, że jestem dla niej równocześnie koleżanką, co utrapieniem. Nigdy nie próbowała mnie zrozumieć, i - jak to mówią - vice verso.
- Masz plany na wieczór? – pyta. To było do przewidzenia, że te sakramentalne pytanie w końcu padnie, zawsze pada. Za pięćdziesiąt minut kończyłyśmy zajęcia, dochodziło za dziesięć druga.
- Te same, jak co wieczór – mówię, patrząc na blok, który stoi za budynkiem szkoły. W jednym oknie widzę sylwetkę jakiegoś człowieka, z takiej odległości nie potrafię ocenić, czy to kobieta, czy mężczyzna. Łysina błyszcząca w popołudniowym słońcu jesieni, jednak wskazuje na tę drugą opcję.
- Jesteś nudna... – zauważa z przekąsem. Z przekąsem? Nie przypuszczałam, że ją stać na coś takiego, jak powiedzenie czegokolwiek „z przekąsem”.
- Ty również, moja droga – słowa niemal ociekają cierpkim sokiem ironii. Chyba tego nie zauważa, bo komentuje tylko mój zwrot w stosunku do jej osoby.
- Nie mów do mnie „moja droga”! – wykrzykuje wyraźnie oburzona.
- A dlaczego by nie, kochana? – mrużę oczy, ale ona nie widzi mojej twarzy. Po prostu łysy w oknie się porusza, po czym znika, zamykając okno.
- Jeszcze ktoś pomyśli, że my coś, tego... No wiesz, że jesteśmy lesbijkami – mówi w końcu, a w jej głosie wyczuwam coś, jakby przerażenie na samą myśl, że ktoś mógłby ją posądzić o pociąg do płci piękniejszej.
- Ależ, moja droga, czym ty się przejmujesz, chyba nie ludźmi? – pytam, z cierpkim uśmiechem. Wiedziałam, że moja droga koleżanka jest przewrażliwiona na punkcie tego, co powiedzą jej znajomi. Nie rozumiałam jednak jej obaw, w końcu wszyscy wiedzieli, że lubi... khem, panów, których potocznie zowie się „dresami”. – Przecież wszyscy wokół trąbią, że les is the best – wypowiadając te słowa, w tym obrzydliwym języku, udaję człowieka kompletnie pijanego. Wiem, jak powinien wyglądać człowiek pijany, nie raz widziałam ludzi zalanych w „trupa”. Mam doświadczenie.
- Jak ja z tobą wytrzymuję?! – krzyczy, niemal na całe gardło. Oho, koleżanka wściekła się nie na żarty.
- Raczej ja powinnam zadać to pytanie... – mruczę, zeskakując z murku. Prostuję się i otrzepuję spodnie z kurzu, a glanem wdeptuję niedopałek w ziemię.
- E... – Typowy wyraz totalnego niezrozumienia systemu. – Ale czemu?
- Czemu, czemu... – naśladuję jej upierdliwy sposób zadawania pytań. – Czemu, czemu... Bo w NASA nie mają dżemu! – wypalam, nie zastanawiając się nad bezsensownością tego wspaniałego zdania.
- To wcale nie było tak... – zauważa, dopalając papierocha.
- Kto by się tym przejmował? – Wzruszam ramionami, wkładam ręce do kieszeni czarnej bluzy z nadrukiem ulubionego zespołu rockowego. – Poza tym, nie pożyczę ci już żadnego zeszytu, zacznij się uczyć, moja droga... – dodaję po namyśle z uśmiechem wielokrotnego mordercy.
- Co!? – wykrzykuje, zeskakując z murku, prawie rozdziera swoją cud, mini spódniczkę z lateksu.
- Nico! – odkrzykuję, idąc szybkim krokiem w stronę budynku szkolnego, pod którym kłębiły się masy idiotów, z którymi przyszło mi żyć (na szczęście było w tym miejscu kilka chlubnych wyjątków. Wyjątki jednak potwierdzają regułę).
- Ale... Nie możesz mi tego zrobić!
- Zacznij się uczyć, kochanie! – Przez nią zaczynam się powtarzać. Biedaczka goni mnie przez całe boisko na tych lakierowanych obcasikach, o zatrważającej wysokości piętnastu centymetrów. Kiedy chcę, potrafię naprawdę bardzo szybko iść, nie musząc jednak uciekać się do biegu. Niektórzy żartowali, że powinnam zostać chodziarką. Odpaliłam im, że wolę denerwować ludzi, bo jak się wkurzają to są bardzo zabawni. Nie wiedzieć czemu nie odzywali się do mnie przez tydzień.
Naprawdę ubaw po pachy, kiedy patrzy się na taką blondyneczkę w tych zabójczych szpileczkach, biegnącą po czerwonym tartanie, za mną, czarnym duchem tej szkoły w ciężkich butach, idącej jak generał, spieszący się do naczelnika (albo latryny).
- Nie jestem twoją kochaną! – krzyczy na całe gardło, stając na środku boiska. Ma szczęście, w tym samym momencie rozbrzmiewa dzwonek i nikt specjalnie nie interesuje się jej wrzaskami – łącznie ze mną.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Giname
Mistrz mroku - Władca forum



Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Szczecinek

PostWysłany: Pon 19:38, 28 Kwi 2008    Temat postu:

Ocieka mrokiem...
Ciekawie się zaczyna, a jak koleżanki skontrastowałaś. Mrok i róż. To z zasady się nie lubi, ale rozumiem. Tutaj to pasuje. Ciekawa jestem co nasza zbuntowana pokaże nam dalej ;)
Porządna pierwszoosobówka, którą w czasie teraźniejszym naprawdę lubię. Idealnie pasuje do tekstów o takiej tematyce na jaką się zapowiada. Napisane jest ładnie i gładko. Nie zauważyłam jakiś potknięć i zgrzytów, ale ja raczej tak na to uwagi nie zwracam ;)
Główna bohaterkę polubiłam. Milusia dziewuszka ;D

Czekamy na dalszy ciąg...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellaine
Bliscy mroku



Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: ósme piętro

PostWysłany: Wto 16:35, 29 Kwi 2008    Temat postu:

Ocieka mrokiem?! W którym miejscu? xD Miło, że Ci się podoba :) Puszczę jeszcze jeden, dłuższy fragment, bo to tak, przed wyjazdem. :)))

____

Lekcja Matematyki. Najnudniejsza rzecz, jaka może mnie spotkać w tej szkole, to właśnie lekcja matematyki. Młoda, a już stara, panna uczy nas tej królowej nauk, której nigdy nie trawiłam. To, że mam z niej oceny zadowalające, nie oznacza, że lubię matematykę. Na szczęście w sali mamy pojedyncze stoliki, więc mogę odpocząć od drogiej przyjaciółki. Gdyby nie fakt, że ma fajnego brata, nigdy bym nie zainteresowała się tą plastikową dziewczyną z fajansową biżuterią.
Tak, jej brat jest zupełnie od niej inny, aż dziwne, że są rodzeństwem. On sam jednak twierdzi, że podmieniono go w szpitalu, albo jego siostrę. W sumie na jedno wychodzi. Tak, czy siak, brat mojej drogiej koleżanki jest tak jak ja, czarnym duchem. Z tym, że on nie ubiera się na czarno, ale słuchamy podobnej muzyki. Poza tym on też lubi Dostojewskiego i Bułhakowa. Pożyczył mi właśnie jedną z wielu książek ze swojej biblioteczki, poemat dygresyjny „Boniewski” Słowackiego. Chłopak ma gust, nie ma co. Student polonistyki... Biedaczek zmarnuje się jako nauczyciel bachorów takich jak jego siostra, chyba, że trafi do bardziej elitarnego niż nasze liceum.
Matematyczka łypie na mnie okiem. Zauważyła, że czytam pod biurkiem. Przecież nie będę słuchała jej, kiedy Słowacki tak pięknie pisze o biednym Boniewskim, właściwie nie zajmując się jego osobą. Koleżanka próbuje zagadać do najlepszego ucznia w klasie, by dał jej rozwiązanie zadania. Okularnik łypie na nią tak samo, jak na mnie matematyczka. Zabawne. Rzucam okiem po sali, prawie wszyscy skrzętnie rozwiązują zadanie. Spoglądam na zeszyt, rozwiążę to w domu. Siostra chyba mi pomoże, w końcu sprzątam jej pokój i rozścielam łóżko od tygodnia, kiedy wychodzi na imprezy. Ciężkie życie...
Wracam myślami do poematu dygresyjnego, leżącego na kolanach, czy jak to ładnie mówią w książkach: podołku (chociaż nie jestem w spódnicy). Kątem oka dostrzegam, że w moją stronę kroczy nauczycielka. Twardo nie podnoszę głowy, w końcu siedzę na końcu sali, ma nieco do przejścia. Z opresji wyciąga mnie wierny, jak zawsze – dzwonek kończący lekcję. Nauczycielka staje w pół-kroku, łypie na mnie jak bazyliszek na ofiarę, i wraca do biurka. Ludzie zrywają się z miejsca, pakują rzeczy jak leci i na „hurra”, wybiegają z sali, nawet nie zasuwają krzeseł za sobą. Bydło specjalne...
Zamykam z namaszczeniem książkę, kładę ją na blat. Zamykam zeszyt i podręcznik, chowam przybory do piórnika, zasuwam suwak z charakterystycznym „zium”. Wszystko wolno wkładam do „wojskowej” kostki. Kładę torbę na blat i zapinam skrzętnie, by nie chodzić z otwartą klapą. Czuję wzrok matematyczki na sobie. Przemierzam spacerowym krokiem salę, idąc w stronę półotwartych drzwi.
- Nie zapomniałaś o czymś? – słyszę dziwne, jak na mój gust, pytanie, dochodzące od strony biurka nauczycielskiego. Odwracam się niechętnie.
- Tak, pani profesor? – pytam z udawanym zaskoczeniem.
- Czy mogłabyś przestać czytać książki nie związane z lekcją na moich zajęciach? – pada pytanie, nauczycielka wydaje się być urażona moim zachowaniem.
- Mogłabym – odpowiadam, zresztą zgodnie z prawdą. – Przepraszam, ale spóźnię się na autobus – dodaję, po czym, jak zawsze, wychodzę bez pożegnania, zostawiając matematyczkę w bezsilnej konsternacji i złości. Jak zawsze...

Dlaczego autobusy muszą być tak piekielnie przepełnione? Białej gorączki można dostać stojąc w dusznym pojeździe, pomiędzy grupą rozwrzeszczanych nastolatków, albo starszych panów, którzy raczej nie znają nowinek technicznych dotyczących dezodorantów. Stoję chwiejnie, trzymam się żółtej rurki i patrzę po ludziach. Istne bydło wciśnięte w autobus. Czuję się jak krowa wieziona z innymi krowami na rzeź. Okien nikt nie otworzy, bo po co? Tym, co siedzą będzie wiać po czuprynach, więc nie otworzą. Ale mnie potrzeba powietrza! Ktoś wbija mi łokieć pod żebra. Próbuję się odwrócić, ale jakaś pannica ciśnie się na mnie, jakby mnie tam wcale nie było. Czas mija, autobus jedzie. Przystanek. Trochę bydła wysiada, trochę wsiada, w sumie jest dalej tak samo.
Pociesza mnie myśl, że moja koleżanka mieszka na drugim końcu miasta. Nie muszę jeździć z nią tym samym autobusem. Obcy Łokieć przestał mnie uwierać, najwyraźniej właściciel tegoż poszedł w kierunku drzwi. Na mnie też za chwilę przyjdzie czas. Autobus szarpnął, puszczam rurkę i lecę do przodu na jakiegoś chłopaka. Zaczyna się na mnie wydzierać, a ja nawet nie mam zamiaru go przepraszać. Nie moja wina, że autobus jest zapchany do granic możliwości. Pojazd podjeżdża na mój przystanek, przepycham się do wyjścia z grupą ludzi. Zatrzymuje się. Wysiadam i z zadowoleniem patrzę na odjeżdżający żółty autobus. Nareszcie mogę oddychać pełną piersią.
Czuję znajome wibracje w okolicy kieszeni w bluzie. Nie sięgam do telefonu komórkowego, nie mam zamiaru z nikim rozmawiać. Szukam paczki papierosów, idąc w stronę blokowiska. W końcu przypominam sobie, że schowałam ją do plecaka. Niech to, przeżyję do wieczora – jakoś. Idę przed siebie.
Wiatr goni po ulicy woreczek foliowy. Ludzie nie zwracają na mnie uwagi. Telefon wciąż daje znać o sobie. Decyduję się zobaczyć, co za delikwent się do mnie dobija. Wyświetlacz pokazuje „blondi”, wybieram „odrzuć” i chowam aparat do kieszeni. Jeszcze kilkanaście metrów i dojdę do mojego bloku. W sieni śmierdzi czymś, co przypomina zapach emulsji. Czyżby znów malowano drzwi od windy? Zdaje się, że to już dziesiąty raz w tym roku. Administracja ma konkurencję w malowaniu drzwi, tutejszych grafficiarzy. Czasem tym drugim uda się coś ładnego namalować, ale to czasem zdarza się bardzo rzadko.
Wysiadam z windy, nie przyglądając się obscenicznym obrazkom na ścianach i takim samym napisom. Dziesiąte piętro, mieszkanie na lewo od windy. Mieszkanie w którym mieszkam od zawsze. Ciekawe, czy umiałabym przenieść się niżej? Chyba jestem uzależniona od wysokości, przynajmniej od czasu do czasu mogę popatrzeć na wszystkich z góry. Wszystko ma plusy i dodatnie minusy, jak mawiają niektórzy. Dodatnim minusem są w tym przypadku sąsiedzi z niższych pięter, ale i tak da się żyć.
Nie chce mi się wyjmować kluczy, więc używam dzwonka, na którym nakleiłam kiedyś karteczkę: Zepsute. Wcale, że nie zepsute, po prostu nie lubię jak mi ludzie przeszkadzają dzwonieniem. Szuranie na przedpokoju. Nie słychać przekleństw, więc to nie jest ojciec. Drzwi zostają otwarte przez siostrę. Bąkam coś na przywitanie i wchodzę do półmroku przedpokoju. Z kuchni dochodzą dźwięki radia, a w łazience ktoś puszcza wodę.
- Wszyscy są? – pytam, jakby nigdy nic.
- Teraz tak – odpowiada.
- Siostra... – zaczynam, udając niepewność.
- Tak? – pyta, zawsze tak robi. To dziwne, że ona jest tak dobrze wychowana, nie powinna być, ale to mi się w niej podoba. Każdy normalny człowiek zapytałby się: co, albo czego? Ona nie, zawsze mówi swoje: tak? Albo, słucham? Czasem ogranicza się do: hm...?
- Pomożesz mi z matematyką? – dokończyłam, ze słodkim uśmiechem.
- Nie mogłabyś się zacząć jej uczyć? To nie jest aż tak trudne...
- Matematyka jest głupia – wyrokuję. – Skoro jest takie łatwe, to nie zajmie ci to zbyt wiele czasu – dodaję.
- Jesteś niemożliwa – zauważa, ale wydaje mi się, że widzę na jej twarzy uśmiech. – No dobra, ale posprzątasz mi pokój w tym tygodniu.
- No, niech będzie. Lepsze to, niż matematyka – odpowiadam, rzucając się jej na szyję. Śmieje mi się do ucha. Znów mi się udało, znów mi się udało! Sprzątanie jej pokoju jest jak bułka z masłem. Banalne. Siostra kocha porządek, więc wystarczy, że zetrę kurze, podleję parę badyli i odkurzę wykładzinę. Ot i cała filozofia, a ja będę miała odrobione zadania z matematyki. Za fizykę każe mi zmywać po obiedzie w ciągu tygodnia, a za chemię muszę jej rozścielać łóżko, kiedy wychodzi na imprezę. Czasem muszę umyć okno w jej pokoju, raz kazała mi posprzątać w łazience, ale dało się przeżyć. Na szczęście nie musiałam jeszcze czyścić toalety, ani rozkręcać kolanka pod umywalką. Tym akurat zajmuje się ojciec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Giname
Mistrz mroku - Władca forum



Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Szczecinek

PostWysłany: Wto 21:12, 06 Maj 2008    Temat postu:

Pięknie nakreślony portret osoby zbuntowanej, nienawidzącej świata, ale tak naprawdę podchodzącej do wszystkiego z dystansem.
Dalej bardzo podoba mi się narracja. Stylistycznie też jest dobrze.
Czekam na następną część. Porządnie rozpiszę się pod ostatnią ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellaine
Bliscy mroku



Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: ósme piętro

PostWysłany: Śro 15:27, 07 Maj 2008    Temat postu:

Mówisz, i masz :)) Osobiście ten fragment uważam za taki średni z całego opowidania, no, może poza "opisem przyrody", na początku tegoż.
____

Polski, raz. Angielski, dwa. Geografia, trzy. Biologia, cztery. Matematykę odrabia mi siostra. Coś jeszcze? Rozglądam się po śmietniku, który jest moim pokojem. Podręczniki szkolne walają się na biurku, pod biurkiem, a jeden nawet zajął zaszczytne miejsce w koszu z pomiętymi papierami. Jedynie pożyczone książki, w większości od brata koleżanki, mogły cieszyć się bezpiecznym lokum na półce obok płyt moich ulubionych zespołów. Tam zawsze był porządek, bo tam musi być porządek! Nie mogę przecież szukać w takim bałaganie ulubionych płyt. Dla bezpieczeństwa odseparowałam je na wiszącą półkę nad łóżkiem.
Jeszcze jeden rzut oka na śmietnik. Dziwne wrażenie, że jednak nie zrobiłam wszystkiego, co zrobić miałam. No tak! Nie otworzyłam okna! Przedzieram się przez zwaliska śmieci i innych szpargałów walających się po podłodze, by dotrzeć do okna. Otwieram je i wychylam się przez parapet. Moja górna część ciała wystaje poza blok równolegle do ziemi te jakieś trzydzieści metrów niżej. To jest życie. Małe mrówki chodzą po ulicy. Ha! Jestem bogiem! Patrzę na nich z góry...
Wieczorne, jesienne powietrze. Jak pięknie! Spaliny, zapach mokrego betonu i czegoś, jakby świeżej ziemi. Żyć, nie umierać. Słońce już prawie zaszło, na bloki pada cień innych bloków. Samochody pędzą jak szalone. Gdzieś słychać przeciągły dźwięk syreny pogotowia ratunkowego. Jakieś dzieciaki wrzeszczą między sobą, a może do siebie, albo na siebie? Kto ich tam wie, co one robią. Szczekanie pańskich i bezpańskich psów. Jeszcze jakiś czas przyglądam się światu z tej perspektywy.
Prostuję plecy. Przede mną bezmiar nieba. Uśmiecham się do myśli o lataniu. Zawsze chciałam latać. Życie jest piękne! – krzyknął samobójca rzucając się z mostu. Wkładam rękę do kieszeni spodni. Cholera! Paczkę mam wciąż w plecaku. Odwracam się tyłem do błękitno różowego wieczornego nieba. Gdzieś tu powinien być mój plecak... Nie, nie chce mi się szukać. Znajdę go rano. Przeżyję bez papierochów, przeżyję bez papierochów... I kto to mówi? Przeżyję, przeżyję...
Wciąż mam wrażenie, że coś pominęłam. Zrobiłam wszystkie zadania jakie musiałam, matematykę zrobi siostra. Właśnie! Ale czy ona je robi... a może już ma zrobione? Prawie jednym skokiem nad śmietnikiem docieram do oblepionych plakatami drzwi. Wychodzę ze śmietnika. Prawie wpadam na babcię wychodzącą z ubikacji. Od kiedy babka tutaj mieszka? Nie, przecież nie mieszka, widać nie słyszałam, kiedy do nas przyszła.
- Ave Satan, babciu! – niemal krzyczę, bo babcia przygłucha jest już nieco.
- Co mówiłaś?
- Nic, nic! – Nie zawracając sobie głowy babcią, idę do pokoju siostry.
By zachować pozory dobrego wychowania, pukam raz do drzwi i otwieram je, oczywiście nie czekając na odpowiedź. Siostra ma słuchawki na uszach. Siedzi przy biurku z komputerem. Zarobiła sobie na niego, to ma. Szczęściara. Też będę pracować, jak skończę te durne liceum, chociaż brat mojej koleżanki twierdzi, że powinnam iść na studia. Ale czy ja wyglądam na taką, która wytrzymałaby pięć lat ciężkiej harówy, jeszcze gorszej niż w liceum? I co z tego, że można chodzić na studenckie zabawy. Nie jestem studentką, a chodzę na juwenalia od trzech lat.
Siostra nie zdaje sobie sprawy z mojej obecności. Siedzi tyłem do wejścia, chyba najgorsze ustawienie biurka. Ja bym nie wytrzymała tak, dlatego w moim śmietniku biurko stoi obok drzwi, tak że kontroluję, kto, kiedy i z jaką potrzebą wchodzi. Ale ja rzadko korzystam z tego cudu techniki, bo nie ma na nim miejsca, by normalnie pisać. Czasem tylko zastawiam drzwi biurkiem, żeby nikomu nie przyszło do głowy mnie odwiedzić, kiedy akurat palę.
Stoję w progu, opieram się o futrynę łokciem. Siostra wstaje od biurka i odwraca się w stronę drzwi, czyli w moją stronę. W ręku trzyma mój zeszyt z matematyki.
- Masz – mówi, po czym rzuca zeszytem we mnie. Nie kwapi mi się, by go łapać. Ląduje na przedpokoju. Wylatują jakieś kartki, ale co się będę przejmować. – Czemu o niego nie dbasz? – pyta.
- A po co? – wzruszam ramionami. – To tylko zeszyt do matematyki. – Podnoszę go z podłogi, zbieram kartki. Czuję wzrok siostry na plecach.
- Dlaczego jesteś taka...? – stawia niezrozumiałe pytanie.
- Jaka? – rzucam pytanie obronne. - Wolałabyś żebym chodziła na szpilkach, zafarbowała włosy na blond i spała z różowym miśkiem?
- Obracasz kota ogonem, nawet nie dajesz mi skończyć – mówi w końcu, wchodząc do pokoju i zamykając drzwi na zamek. Po chwili słyszę jakąś melodię przypominającą padający deszcz. Siostra się uczy i relaksuje.

Kuchnia, mały kwadrat, dwa na dwa, daje cztery. Znowu ta matematyka. Szukam kontaktu, by włączyć światło, jarzeniówka rozświetla pomieszczenie sterylnie białym blaskiem. Radio wciąż gra. Dziwne, że nikt na nie nie zwrócił uwagi. Wyłączam je, nie lubię tej stacji. Otwieram lodówkę. Wita mnie czarna czeluść, żarówka nie działa od wieków. Insulina w kapsułkach... Lakier do paznokci w pudełku po jogurcie... Czekolada... Pilot od telewizora? Czego to człowiek nie znajdzie w lodówce!? Wyjmuję „cwaniaka” i masło roślinne, znane również jako margaryna.
Za oknem jest już zupełnie ciemno. Lubię czarne wieczory. Światła z bloków i latarń oświetlają niebo na kolor brudno pomarańczowo żółtawy. Niebo musi być piekielnie zachmurzone. Jeszcze godzinę temu było prawie czyste. Jest jesień, nie ma na to rady. W jakiejś starej piosence śpiewali: „Idzie jesień, nie ma rady na to!” Siadam przy kuchennym stole, na bujającym się taborecie. Zajadam się kanapkami z „cwaniakiem”, czyli salcesonem, który nie dał się wywieźć.
- Co ty tu robisz! Idź spać! – słyszę krzyk z przedpokoju. Przypuszczam, że to do mnie. Niechętnie patrzę na ojca, który staje w drzwiach kuchni. Chwieje się na nogach, przytrzymuje się framugi, by nie upaść. Patrzy na mnie, ale nie widzi. Oczy utkwione ma kilkanaście centymetrów nad moją głową. Zawsze tak patrzy. Zawsze, gdy ma zbyt małe stężenie krwi w alkoholu.
- Jem kolację, poza tym jest dopiero ósma – odpowiadam, jak mogę najspokojniej. Krew burzy mi się, słyszę jej szum w uszach. Zaciskam zęby, aż do bólu, byle tylko nie rzucić tekstem, którego natychmiast pożałuję.
- Ósma? – wyraz zupełnego zdziwienia. – Jak ósma, jak dwunasta! – wykrzykuje. Dla pewności rzucam okiem na wiszący zegar. Jak nic, jest kilka minut po ósmej.
- Jak chcesz, może być i dwunasta – mruczę pod nosem, wstając z miejsca. Dalej chwieje się w przejściu. – Dobrze tatko, już idę spać – mówię na tyle głośno, by mnie słyszał.
- ... Ale już! – warczy na mnie.
Już, już! Przecież wychodzę, tylko usuń się z drogi! Przeciskam się przez wąskie drzwi, zwężone jego brzuchem. Idę do mojego pokoju. Zamykam drzwi. Niestety nie mam tego luksusowego wynalazku, jak drzwi na zamek. Przesuwam obciążone kilogramami książek biurko, zastawiając wejście. Rzucam się na zawalone ubraniami łóżko, po czym sięgam po „Beniowskiego”. Teraz już nic się nie liczy. Niech ojciec sobie na mnie krzyczy, niech krzyczy, ale to już jest nieważne. Nie istnieje dla mnie świat...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Giname
Mistrz mroku - Władca forum



Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Szczecinek

PostWysłany: Śro 16:14, 07 Maj 2008    Temat postu:

Rzeczywiście opis widoku z okna, jak i samego pokoju świetny. Środek z tą siostrą gorszy, ale sama końcóweczka palce lizać. Naprawdę dobra.
Ujawniają się tajemnice domu naszej głównej bohaterki. I ten brat koleżanki, który notorycznie mnie rozczula. Ja nawet nie wiem czemu!
Technicznie bez zarzutu z mojej strony, gdzieś mi tam coś zgrzytnęło stylistycznie, ale taki mały zgrzyt.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellaine
Bliscy mroku



Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: ósme piętro

PostWysłany: Pią 18:10, 16 Maj 2008    Temat postu:

Wybaczcie, że z takim poślizgiem, ale jakoś tak wyszło. Nawet nie mam sił przejrzeć ten fragment, czy nie ma tam żadnego babola :(
Ale i tak życzę przyjemnej lektury.
___

***
- Nie śpij! – słyszę, jak ktoś niemal wrzeszczy mi do ucha. Otrząsam się jakby mnie kto oblał lodowatą wodą. Podnoszę głowę z ławki. Oho, chyba naprawdę zasnęłam. Patrzę w stronę, z której doszedł mnie głos. No tak, moja kochana koleżanka.
- Nie śpię – warczę do niej.
- Wcale, a wcale – mruczy.
Lekcja biologii. Nie jest najgorzej. Można się przynajmniej wyspać. Uczy nas niska profesorka, pamiętająca chyba wszystkie wojny świata. Włosów na głowie ma tyle, co kot napłakał, dlatego od zeszłego roku nosi perukę. Całkiem do twarzy jej w niej, wygląda teraz jak dama z towarzystwa siedemnastowiecznego we Francji, ale chyba nie ma wszy. Na szczęście nie ubiera krynolin. Nosi się elegancko, w zgniłozielonym, tweedowym kostiumie z długą spódnicą. Na tym kończą się plusy jej skromnej osoby. Pozostał jeden, ogromny dodatni minus – mówi monotonnym głosem, zupełnie jak naukowiec w starych programach edukacyjnych. Biologię mamy jako pierwszą i zawsze na niej zasypiam. Taka siła przyzwyczajenia.
Patrzę na zegar wiszący nad białą tablicą. Niemożliwe! Przespałam prawie całą lekcję. Pamiętam, jak sprawdzała listę obecności, później powiedziała coś o swoim synu, a później czytała ustęp z jakiejś mądrej książki. Wydaje mi się, że to był powód, dla którego zasnęłam. Dyskretnie spoglądam na resztę klasy, biedaki... próbowali spać na siedząco. Nawet najlepszy uczeń w klasie wyglądał jakby miał za chwilę rąbnąć czerepem o blat. Szturcham koleżankę w bok i pokazuję na chłopaka. Zaczyna się śmiać. Kryję twarz w dłoniach i odwracam się do niej plecami. A! Chcę zapaść się pod ziemię!
- Co pannę tak bawi? – pyta zaskoczona pani profesor. – Czyżby wodniczki trawienne pantofelka były aż tak zabawne? – dodaje. Przynajmniej wiem, o czym jest lekcja. Na drugie pytanie większość klasy parska śmiechem, jakby byli końmi.
- E... Nie, pani profesor... Ja tylko... – koleżanka zaczyna jąkać się.
- Tak? – ponagla ją.
- Po prostu kolega zabawnie wyglądał... i... – Wskazała na najlepszego ucznia, który nagle stał się czerwony jak burak. Znów klasa pokłada się ze śmiechu.
- Źle się czujesz? – słyszę szept przed sobą. Odsłaniam twarz i patrzę wprost na jakąś dziewczynę, której prawie nie znam.
- Tak... – zaczynam. Dziewczyna już ma zamiar zgłosić moje samopoczucie profesorce. – Czekaj! – syczę do niej, patrzy na mnie. – Źle, to pojęcie względne, chodzi mi o to, co się tutaj dzieje... Istny dom wariatów – mówię z przekąsem, wskazując głową na moją koleżankę, która wciąż próbuje się tłumaczyć nauczycielce. Ze zdziwieniem widzę uśmiech i coś jakby zrozumienie w oczach znajomo nieznajomej dziewczyny. Wyprostowuje się na krześle i odwraca głowę. Nieco zdezorientowana też siadam, „jak Bóg przykazał”. Patrzę na zegar. Dziesięć sekund, dziewięć... osiem... sześć... cztery... dwie... jedna... Dzwonek! Bomba wybuchła... Znowu te samo bydło specjalne.

Długa przerwa. Jest tak długa jak pół lekcji. Ludzie czasem pytają mnie, co teraz mamy? Długą przerwę – odpowiadam. Patrzą na mnie jak na wariatkę i pytają dziesięć innych osób. Jakby zapytali, jaką mamy następną lekcję, to niewykluczone, że uzyskaliby odpowiedź.
Koleżanka się zawieruszyła w pomroce dziejów. Cieszę się chwilową wolnością, przechadzam się wolnym krokiem po boisku. Przyglądam się ludziom zbitym w grupki. Wkładam ręce do kieszeni bluzy. Mogłam dla lepszego efektu zarzucić kaptur na głowę, ale wtedy jeszcze by ktoś mnie posądził o bycie „dresem”, albo jakimś dealerem. Chociaż z takim nadrukiem, żaden szanujący się „dres” nigdy by się nie pojawił publicznie, bo zostałby wzięty za „metalowca”.
Zdaję sobie nagle sprawę z tego, że ktoś mnie obserwuje. Patrzę się perfidnie na parę, która miała czelność zbyt długo się mi przyglądać. Na to jedna z tamtych osób zaczyna do mnie machać! Machać?! Chyba się przewidziałam. Nikt, prócz koleżanki, do mnie nie macha! Nikt nie jest tak szalony, by ryzykować machaniem do mnie! Mrużę oczy. Czy mi się zdaje, czy tą osobą jest ta nadgorliwa dzieweczka z lekcji biologii? Trzeba to sprawdzić. Idę krokiem generała w stronę tejże parki.
Przyglądam się im, idąc przez boisko. Dziewczyna była ubrana... normalnie. Ni mniej, ni więcej, jak normalnie. Chłopak wyglądał na intelektualistę, miał obwiązaną białą chustkę wokół szyi. Wyglądał na starszego, nie... on był od nas starszy, tak o dwa, trzy lata. Na pewno nie chodził do liceum. Podeszłam do nich. Rozglądałam się na boki, jakby ktoś miał mnie śledzić. Muszę zabawnie wyglądać. Postrach szkoły podchodzi do pary osób, jak jakiś konspirator!
- Cześć – odzywa się, dziewczyna.
- Witam – odpowiadam.
- To mój chłopak – mówi. – To moja koleżanka z klasy – przedstawia mnie. Inteligent wyjmuje rękę do mnie, witam się z nim. Patrzy nieco zaskoczony, nie spodziewał się, że tak silnie uścisnę jego dłoń (to i tak nie było mocno!). Wykrzywiam usta w półuśmiechu.
- Słyszałem o tobie wiele dobrego – odzywa się Inteligent. Marszczę brwi.
- Dobrego? – śmieję się z kpiną w głosie. Dziewczyna wygląda na zmieszaną. Chłopak nie wydaje się być poruszony.
- Owszem – odpowiada niezrażony. Nieźle, każdy normalny człowiek uciekłby z krzykiem. Wielu już tak robiło.
- A co na przykład?
- Podobno czytujesz wiele interesujących książek...
- Podobno – przyznaję. – Ale nie rozumiem sensowności naszej rozmowy...
- Chciałabym cię zaprosić na imprezę, w sobotę – zaczyna dziewczyna. Automatycznie przerzucam na nią wzrok.
- W której dyskotece? – pytam, jakby nigdy nic.
- To nie jest dyskoteka – wtrąca Inteligent. – To kinoteatr.
- A to ci... – mruczę. – Gdzie? O której? A właściwie, to po co? – zasypuję ich pytaniami. Inteligent i jego dziewczyna uśmiechają się lekko. Może być źle, może być źle, a nawet bardzo źle...
Zaczynam dowiadywać się, że placówka znajduje się niemal w centrum Centrum, więc nie mam się, o co martwić. Mam pojawić się o czwartej przed wejściem, mogę zabrać kogoś ze sobą, jeśli zechcę. Wstęp jest bezpłatny, a ma to być koncert kwartetu smyczkowego, który w nieklasyczny sposób gra klasyczną muzykę. Po długich pertraktacjach w końcu się zgadzam, chociaż wciąż mam wrażenie, że jest to jak najbardziej poroniony pomysł. W szczególności nonsensem zdał mi się fakt, że muszę przyjść w czymś, co nie jest glanami, czarnymi spodniami oraz czarną bluzą z kapturem z nadrukiem mojego ulubionego zespołu. Myślę, że przeżyję. Kartezjusz mówił: Wątpię, więc myślę. Myślę, więc jestem... A ja myślę, więc przeżyję. Odezwał się dzwonek, toteż pożegnałam się z Inteligentem.
Razem z dziewczyną idę przez korytarz szkolny do sali, w której mamy mieć polski. Koleżanka na swoich wysokich obcasach stoi przy ścianie i patrzy na mnie nienawistnie. Jeszcze parę dni temu wykłócała się ze mną, bym nie mówiła do niej per „moja droga”, a sama teraz robi mi niemal scenę zazdrości. Uśmiecham się nieprzyjemnie do niej. Mam prawo przechadzać się z ludźmi po korytarzu, nieprawdaż?
- Kto to jest? – warczy na mnie, kiedy już siedzimy w sali.
- Dziewczyna z naszej klasy – odpowiadam, uśmiecham się do dziewczyny, która akurat spogląda w naszą stronę.
- Nie wiesz z kim się zadajesz – mruczy koleżanka. Patrzę na nią z chytrym uśmieszkiem.
- Ach, tak?
- A tak! Doszła do nas na początku roku z jakiejś dziwnej szkoły, poza tym... widziałaś jej chłopaka?! – trajkocze. – Jak on w ogóle się ubiera!?
- Jak dobrze wychowany dżentelmen – wtrącam. - A ona jest bardzo miłą osobą – dodaję szybko, dziwiąc się przy tym własnym słowom.
- Chyba źle się czujesz! – wyrokuje koleżanka.
- Niewykluczone, niewykluczone... – mruczę pod nosem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Giname
Mistrz mroku - Władca forum



Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Szczecinek

PostWysłany: Sob 9:39, 17 Maj 2008    Temat postu:

Jaki miły początek dnia.
Nasza bohaterka co raz bardziej mnie intryguje, a to bardzo dobrze, bo ja tak lubię.
Nie mogę się doczekać kolejnej części. Co zrobi i jak się uczesze Ta-Której-Imienia-Dalej-Nie-Znamy xD
Żadnych błędów ani zgrzytów. Naprawdę bardzo dobre opowiadanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellaine
Bliscy mroku



Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: ósme piętro

PostWysłany: Nie 0:10, 18 Maj 2008    Temat postu:

By kolejny dzień Ci się dobrze zaczął, Giname-kun ;)
____

Dni za dniem lecą, jak sekundy za sekundą. Leżę na łóżku. Udało mi się nieco zgarnąć ubrań na bok, by na nich nie leżakować. Bawię się komórką. Nudzi mi się. Jutro idę do teatro kina, czy do kinoteatru, pies go nosem trącał. Nie mam w czym iść. Pierwszy raz zastanawiam się, jak mam znaleźć coś odpowiedniego! Przerzuciłam prawie całą szafę, ale wszystko jest praktycznie takie samo. Czarne, albo nieco szare, czasem granatowe, lub ciemnozielone.
Zapytać siostrę, zapytać siostrę... dręczy mnie moja Id (a może moje Id?). Ego nie chce tego przyjąć do wiadomości, a tu wciąż powtarza się: Zapytać siostrę, zapytać siostrę. Id znalazło sobie własną mantrę. Mantra ta męczy mnie coraz bardziej i bardziej. Ego przekonuje się, że Id może mieć rację, ale nie chce przyznać się, że go (ją?) słucha. Superego woli się nie wtrącać w tę potyczkę.
Leżę na łóżku. Siostry w domu jeszcze nie ma. Trzeba poczekać. Ego jest niezdecydowane, a Id wciąż powtarza do znudzenia: zapytać siostrę. Może faktycznie mi coś pożyczy, nie różnimy się prawie, ona jest trochę wyższa. Ogólnie jednak figury mamy podobne. Ale nigdy wcześniej nie pożyczałam ubrań od nikogo, nawet od siostry. Ode mnie też nikt nigdy nie pożyczał. Fakt, mnie się boją dziewczyny i wiedzą, że nie znajdą w mojej szafie tego, czego poszukują.
Słyszę, jak ktoś wchodzi do mieszkania, otwierając drzwi kluczem. Wychodzę z pokoju. Siostra wiesza kurtkę na garderobie. Odwraca się i patrzy zdziwiona na mnie.
- O, cześć – mówi.
- Ave – mruczę. Przestępuję z nogi na nogę. – Nie słyszałam jak pukałaś...
- Nie pukałam – odpowiada.
- Ach... – dawno tak nie miałam, by nie wiedzieć, co powiedzieć. – Mam małą prośbę...
- Matematyka, fizyka czy chemia? – pyta ze znudzeniem w głosie. Patrzy na mnie spod oka. Myślę, czy by nie lepiej się wycofać. Widzę, że jest zmęczona. Chcę się wycofać, ale nie potrafię. Id nadal drąży dziurę w mózgu. Ego przyłącza się, a Superego milczy. Kakofonia myśli.
- Nie... to nie to...
- Nie? – ton zainteresowania.
- Wiesz... Jutro wychodzę wieczorem... Ale nie mam się w co ubrać.
- Dokąd wychodzisz? – pyta zaskoczona. – Przecież do tych twoich knajpek chodzisz, no... normalnie ubrana.
- Ale to nie jest knajpa.
- A co?
- Kinoteatr...
- U... no ładnie, ładnie... – mruczy pod nosem.
- No co? – pytam z irytacją w głosie. Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem.
- Cieszę się, że moja droga siostra się ukulturalnia – mówi w końcu. Wprowadza mnie do swojego nienagannie czystego pokoju. Otwiera szafę i usuwa się na bok. Patrzę ze zmieszaniem na ubrania siostry. Przecież nie wiem, jak należy się ubrać, by się nie wygłupić.
- Weź tę – odzywa się siostra, widząc moje zdezorientowanie. Wyjmuje czarną sukienkę z długimi rękawami, rozszerzanymi ku dołowi. Od łokcia były z czarnej koronki. Miała głęboki dekolt, ale zasłaniała go częściowo koronka, sięgająca niemal pod samą szyję.
Przymierzam ją. Leży prawie idealnie. Sięga mi do kolan. Siostra wyjmuje półbuty, ale nie pasują mi. Proponuje mi kozaki. Przystaję na to. Ubieram buty i wędruję przed lustro. Nie wierzę w to, co widzę. Dziwnie się czuję w sukience, ale wydaje mi się, że dobrze wyglądam. Siostra mówi, że powinnam jeszcze jakoś ułożyć włosy. Patrzę na nią zdziwiona. Nie słuchając mnie twierdzi, że zrobi mi fryzurę przed samym wyjściem. Zaczynam się bać.

Siedzę na łóżku, czytam „Beniowskiego”. Dzwoni mój telefon komórkowy. Sięgam po niego i odbieram, nie sprawdzając kto dzwoni.
- Tak? – pytam.
- Cześć, kotku.
- Nie mów tak do mnie...
- Już nie będę.
- Zawsze tak mówisz... I zawsze tak mnie witasz.
- Oj, tam. Mam zaszczyt zaprosić cię, na dzisiejszy wieczór...
- Jestem już zajęta – przerywam.
- Jak to? Przecież obiecałem, że w kolejną sobotę to ja organizuję wieczór...
- Ale ktoś cię ubiegł.
- Powiedz, kto śmiał?!
- Koleżanka i jej chłopak. Zaprosili mnie na premierę jakiegoś spektaklu w tym odnowionym kinoteatrze... – mówię. Słyszę jego śmiech. Nie rozumiem, co w tym zabawnego. – Czemu się śmiejesz...?
- Bo chciałem zaprosić cię do kinoteatru. Wygląda na to, że tak czy siak, nie unikniesz mojego towarzystwa. A propos, czy przypadkiem chłopakiem tej dziewczyny nie jest student filologii klasycznej?
- Nie wiem! Nosi się dość dziwnie, wygląda na Inteligenta.
- To chyba go znam...
- Świetnie... – mruczę.
- Podjadę po ciebie, żebyś nie musiała tłuc się autobusem.
- Jak tam chcesz.
- Do zobaczenia, kotku.
- Nie mów tak do mnie...
- To cześć. – Wyłącza się. Odkładam aparat, biorę do ręki książkę.
Dziwny człowiek, ale chyba za to go lubię. Jest taki niecodzienny. Ubiera się jak najbardziej normalnie, ale czasem ma dziwne pomysły. Podjedzie po mnie... Szarżuje tym swoim „maluchem” jakby to był najprzedniejszy mercedes, albo inny ford. Żółty maluch. Maluch to rozumiem, auto jak auto, lepsze takie niż żadne. Ale dlaczego żółte?! Czy szanowny Brat musi się tak wyróżniać z tłumu? Widziałam wiele samochodów, ale całkiem niewiele żółtych, są bardziej rzadkie, niż białe. Chociaż białe się szybciej brudzi, ale na żółtym widać równie dobrze, jak i na białym, więc różnica jest żadna.
Pamiętam, jak cieszył się, kiedy go sobie wreszcie kupił. Zbierał na ten samochód przez pół roku. Dziesięcioletni, żółty maluch. Żółty, dziesięcioletni kaszlak, ale dziwnym trafem żyje i ma się dobrze, czasem tylko szarpie... Może to wina kierowcy, ale ja tam wolę nie podważać jego umiejętności, bo jeszcze przestanie mi pożyczać książki, albo się obrazi? Chociaż, wydaje mi się, że panom nie przysługuje to wyróżnienie do obrażania... W końcu zawsze się mówi, że to „baby są obrażalskie”. Ja się na ludzi nie obrażam, co najwyżej mogę im odpłacić pięknym za nadobne. Kocham być złośliwa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Giname
Mistrz mroku - Władca forum



Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Szczecinek

PostWysłany: Nie 11:13, 18 Maj 2008    Temat postu:

Ostatnie zdanie mnie rozbroiło.
I fakt, że dzień się lepiej zaczął, nie licząc, że nie śpię od dwóch godzin ;) Nie będę narzekać jeśli jutro też dzień się dobrze zacznie.
Nie mogę się doczekać kinoteatru. Ciekawa jestem jak to się potoczy.
Brata pokochałam za samochód. Jak byłam mała marzyłam o garbusie bądź maluchu w kolorze zielonego jabłuszka w czerwone i różowe kwiatki, z kitą na antenie XD, więc solidaryzuję się z Bratem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ellaine
Bliscy mroku



Dołączył: 30 Mar 2008
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: ósme piętro

PostWysłany: Pon 6:43, 19 Maj 2008    Temat postu:

Nie wiem, czy to dobry początek dnia... Może nie powinnam tego mówić, ale to już ostatni fragment. :) Każda historia kiedyś ma swój finał...
____
Stoję przed klatką. Jest już nieco chłodno, dochodzi wpół do czwartej. Wyszłam nieco wcześniej z mieszkania, żeby się nie denerwować. Na szczęście posiadam krótki paltot, o czym dowiedziałam się pięć minut przed wyjściem. Zakrywa mi całkiem sukienkę, ale od razu widać, że nie jestem w spodniach. Jesionka jest jasnobrązowa. Nie wzięłam ze sobą papierochów, nie mam ochoty dzisiaj palić.
Siostra jak obiecała, tak i zrobiła. Jestem jej wdzięczna, że ograniczyła się do warkocza, a z niego zrobiła mi mały kok. Oczywiście mówiła mi, żebym się pomalowała. Po moim morderczym spojrzeniu uśmiechnęła się tylko i dała mi święty spokój. Żółty maluch podjeżdża pod mój blok. Wysiada z niego brat koleżanki. Opiera się o dach swojego auta. Patrzy na mnie. Wzruszam ramionami i podchodzę do niego.
- Ślicznie wyglądasz, kotku – mówi.
- Ty również – odpowiadam. Faktycznie, ładnie mu jest w tym ciemnozielonym garniturze. Obchodzi samochód i otwiera drzwi od strony pasażera. Kłania się niczym stangret. Wsiadam bez słowa. Trzask zamykanych drzwi. Rzucam przelotne spojrzenie na okna mojego mieszkania. Siostra wygląda przez jedno z nich. Brat koleżanki zasiada za kierownicą.
- Jesteś pewna, że chcesz jechać do tego teatru? – pyta, zapinając pasy.
- Czy to, że jestem wyrzutkiem społeczeństwa oznacza, że nie wolno mi iść do teatru? – odbijam pytanie pytaniem, również zapinam pasy. Ruszamy z miejsca. Odwracam głowę na bok i wbijam wzrok w mijany krajobraz.
- Oj, nie obrażaj się – mówi.
- Przecież się nie obrażam. Obserwuję – tłumaczę.
- Chcesz posłuchać radia?
- Nie, dziękuję. Nie chcę narażać akumulatora – odpowiadam z lekkim uśmiechem, jestem pewna, że on tego nie widzi.
- Wiem, wiem... Uważasz, że ten samochód nie nadaje się do niczego.
- Tego nie powiedziałam – zaprzeczam odruchowo. – Jak tam na studiach?
- Dziękuję, dobrze. A u ciebie?
- Dziękuję, jeszcze gorzej.
- Typowe – zauważa.
- Nie da się ukryć. – Odwracam głowę w jego stronę i uśmiecham się przyjaźnie. Rzuca na mnie okiem, też się lekko uśmiecha.
Jedziemy w ciszy. Już jesteśmy niedaleko od centrum. Zachodzące słońce maluje długie cienie. Niebo jest różowo niebieskie. Chmury ciemnieją. Patrzę przed siebie, na białe linie namalowane na nawierzchni, patrzę na samochody przed nami, na sygnalizację świetlną. Gdzieś kątem oka widzę jakiegoś strażnika miejskiego z rażącym w oczy kubraczkiem. Mam ochotę zasnąć. Jestem już bliska krainy snów. Szarpnęło samochodem, otwieram oczy. Zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu. Brat koleżanki wysiada, obchodzi swojego cud malucha i otwiera mi drzwi, jakbyśmy żyli w osiemnastym wieku. Wysiadam, uważając, by nie uderzyć głową w dach.
Stoimy przed niezbyt dużym, może trzypiętrowym budynkiem, prawdopodobnie ceglanym obiektem z początku wieku. Pomalowana na jasny kolor elewacja wygląda całkiem ładnie. Podchodzimy do głównego wejścia, gdzie czekają na nas dziewczyna i Inteligent. Uśmiechają się do nas.
- Nie wiedziałem, że wy się znacie – odzywa się Inteligent, w jego głosie pobrzmiewa nuta zdziwienia. Uśmiecham się lekko.
- Przecież to brat mojej koleżanki. Trudno byśmy się nie poznali – tłumaczę.
- Ty masz siostrę? – dziwi się Inteligent.
- Niestety – przyznaje z miną zbitego psa.
- Oj, ona nie jest aż tak znowu straszna – mówię z uśmiechem.
- Nie wiem, jakim cudem z nią wytrzymujesz!
- A kto powiedział, że wytrzymuję? – pytam z udawanym rozdrażnieniem.
Wszyscy wybuchamy gromkim śmiechem. Wchodzimy do budynku wciąż żartując i śmiejąc się. Parę osób w głównym hollu patrzy na nas z uprzejmym zdziwieniem. Rozglądam się z zainteresowaniem po wnętrzu. Pierwszy raz byłam w tym miejscu. Pamiętam, kiedyś byliśmy w miejskim teatrze na Królowej Śniegu w drugiej, lub trzeciej klasie podstawówki. Jak to dawno było... Poczułam, że ktoś chwyta mnie za nadgarstek. Odruchowo cofnęłam rękę.
- Chodź – szepnął mi do ucha, brat koleżanki. Spojrzałam na niego zaskoczona. Poszłam za nim, przed nami szli: Dziewczyna i Inteligent.
Weszliśmy do ładnie pomalowanej szatni. Tamta dwójka już zdejmowała z siebie okrycie i podawała przez ladę jakiejś starszej szatniarce. Na hakach wisiało już kilka kurtek i płaszczy. Brat koleżanki jak dżentelmen zaoferował się do zdjęcia mi jesionki. Usłyszałam jego dziwnie brzmiący pomruk. Odwróciłam się szybko i zmrużyłam oczy. Stał wpatrzony we mnie. Pokręciłam głową z politowaniem, zabrałam od niego palto i dałam je szatniarce, która wręczyła mi drewnianą płytkę z numerem siedemnaście.
- Wyglądasz prześlicznie – powiedział w końcu, kiedy szliśmy w stronę głównej sceny. Wolałam już nie wdawać się w dyskusję...

Koncert był niezwykle zajmujący. To zastanawiające, że był bezpłatny. Nie chce mi się wierzyć, że wejściówki były darmo, przypuszczam, że nie chcieli mi powiedzieć ile kosztowały. Być może rozglądając się po hollu przegapiłam moment, w którym sprawdzano bilety. Wyszliśmy z budynku kinoteatru. Staliśmy przed głównym wejściem. Było już zupełnie ciemno. Inteligent zapalił papieros w śmiesznej szklanej rurce, lufce. Moja babcia miała taką, ale dłuższą, wyglądała jak wielka dama z filmów przedwojennych. Babcia w ogóle była kobietą przedwojenną, rocznik 1916. Wyszła za mąż miesiąc przed wojną. Jak bardzo dziwne życie wtedy musiało być? Może wcale nie tak dziwne, po prostu inne.
Brat koleżanki patrzy na mnie z ukosa. Dziewczyna coś mówi do swojego Inteligenta, który zdaje się jej nie słuchać. Opieram się o zimny mur. Patrzę na ciemne niebo, będzie trzeba wracać do domu niedługo. Koncert się skończył, miły wieczór też ma się ku końcowi. Wszystko się kiedyś skończy...
- Wszystko się skończy – mówię bezwiednie.
Nie wiem, czy mnie słyszeli, nie obchodzi mnie to. Ulica wydaje się być pusta. Rzadko jeździ jakiś samochód osobowy. Patrzę w niebo. Lubię patrzeć w niebo, jest takie niesamowite. Próbuję odnaleźć jakąś gwiazdę na ciemnym bezmiarze. Widzę. Mruga do mnie srebrnym okiem. Uśmiecham się lekko. Czasem jest tak pięknie, a czasem tak strasznie, że aż strach się bać. Czasem chce się żyć, skakać i śpiewać, a czasem lepiej poszukać ostrego noża, zamknąć się w łazience i skończyć z tym wszystkim. Życie jest takie... Nieobliczalne. Ludzie też są nieobliczalni. Życie jest piękne, mimo wszystko... tak, chyba jest...
- Życie jest piękne... – mówię do siebie. Patrzą na mnie zaskoczeni. Popiół z papierosa sypie się na kamień schodów. Brat koleżanki uśmiecha się lekko, jakby wszystko rozumiał najlepiej. Dziewczyna nie rozumie, o czym mówię. Uśmiecham się do niej, ona nie wie o czym rozmawiałam z Koleżanką, nikt nie wie.
- Co powiedziałaś? – pyta Dziewczyna.
- Życie jest piękne...

- Anna Łuka, 10 – 19 IX 2005, Katowice.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Giname
Mistrz mroku - Władca forum



Dołączył: 04 Cze 2007
Posty: 219
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Szczecinek

PostWysłany: Pon 15:23, 19 Maj 2008    Temat postu:

Cytat:
- Życie jest piękne! - krzyknął samobójca rzucając się z mostu.

Jakie to prawdziwe co nie?

Wróciłam dzisiaj ze szkoły. Zdołowana jak dawno. Z poczuciem beznadziejności swojego życia i ogólnie niezbyt fajnie się czułam. Wchodzę na forum, a tu coś co humor nieco poprawiło.
Czas na podsumowanie.

Główna bohaterka
Buntowniczka z wyboru bądź nie. Samotniczka, odmieniec, ta inna. Dziewczyna, która akurat mi bardzo przypadła do gustu. Nie boi się być sobą, ale nie wszystkim siebie pokazuje. Może to wina pijącego ojca, albo idealnej siostry. Naprawdę fajna dziewczyna z problemami. Tacy ludzie potrzebują odrobiny zrozumienia i wyczucia. Ich przyjaciele muszą wyczuwać stan emocjonalny, nastrój i się jako tako przystosować, zostawić albo po prostu być. Takie przyjaźnie są najtrudniejsze. Blondi nie podołała.

Blondi
Dziewczyna myśląca kryteriami "co ludzie powiedzą", ewentualnie "co on powie". Niezbyt inteligentna, mało wyrazista. Taka zwykła, płytka dziewuszka. Bohaterka-Której-Imienia-Nie-Znamy sama nie wie czemu się z nią zadaje. Może Blondi też nie radzi sobie ze światem? Ale Blondyna ma Brata.

Brat
Hm...To fajny chłopak. Świetny dla Naszej Bohaterki. Taki rycerz w zielonym garniturze w żółtym maluchu. Kto wie, czy to nie on wyprowadzi ją z wieży samotności. Ma ku temu potencjał. Nasza Bohaterka go lubi, a on jest miłym, towarzyskim chłopakiem. Czego chcieć więcej. I widać, że czują do siebie miętę. Bardzo się cieszę, że nie skończyło się romantycznym pocałunkiem, a co gorsza seksem. Trochę potrwa zanim ona przekona się do czegokolwiek co nie jest niechęcią bądź tolerowaniem innych ludzi, ale można mieć nadzieję.

Inni bohaterowie
Wspomniane jest o nich niewiele, ale jako tako są zarysowani.
Rodzina, jak widzimy średnio "rodzinna". Każdy sobie rzepkę skrobie. No może oprócz Siostry, która jednakowoż martwi się i stara pomóc Naszej Bohaterce, ale jej nie idzie.
Dziewczyna i jej Inteligent. Ludzie, którzy zainteresowali się Naszą Bohaterką i ona nimi. Byli nietuzinkowi, przy tym prawdziwi i tacy sympatyczni. Bardzo dobrze pasowali do tej historii. Byli potrzebni, ale nie wciśnięci na chama. Wyważeni.

Narracja
Wspaniale poprowadzona. Naprawdę dobra. Bardzo lubię pierwszoosobówkę teraźniejszą. Żadnych zgrzytów. Wiele perełek, jak choćby rozmowa z ego. Rozpływam się nad narracją ==' Coś jest ze mną nie tak...

Styl itp.
Nie dopatrzyłam się błędów. Przyznam szczerze, że jednakowoż kilka słów z pierwszego akapitu ostatniej części jest dla mnie niezrozumiała, ale to pewnie przez moją ignorancję. Masz styl, który bardzo mi się podoba. Szczególnie opisy. Są ładne i plastyczne, ale nie przydługie.

Tak ogólnie
Podobało mi się. Bardzo przyjemne opowiadanie. Ostatnie scena jest majstersztykiem, naprawdę dobra. Zbudowałaś ciekawych bohaterów w krótkim tekście.
Kojarzy mi się trochę z Jeżycjadą Musierowicz. Opisałaś w sumie zwykłe życie w bardzo ciekawy i wciągający sposób. Potrafiłaś oprzeć fabułę na subtelnych przemianach i niewielkich przełomach życiowych.

Gratuluję bardzo dobrego tekstu i wena życzę ;)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Giname dnia Sob 9:19, 31 Maj 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu    Forum opowiadania Strona Główna -> Teksty zakończone Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

Bright free theme by spleen stylerbb.net & programosy.pl
Regulamin